Czarownice

Opublikowano 05.09.2012

Co robią czarownice na łysych górach?

Oczywiście, tańczą, piją piwo, albo nawet i wino, w zależności od zamożności, wybierają jednonocną królową. Niektóre biorą śluby z czarcimi nowożeńcami, niektóre grają w ruletkę, albo w butelkę. O różne trofea. Na przykład o palec skazańca, albo o członek zbrodniarza, wiadomo – na diabelskie szczęście, tfu tfu, żeby się spełniło. Niektóre otrzymują od Mefista medale, przypinają do piersi nagiej i powabnej, mało powabnej, różnie bywa. Ku chwale ziemskiego padołu, towarzyszu Szatanie! Patrzą w noc ciemną. Nie wiedzą co je czeka.

Ze smutkiem wstukuję dane dotyczące liczby spalonych na stosach czarownic w różnych częściach Europy. Kiedyś. Wstukuję informacje na temat sposobów pławienia, piszę o laniu do gardeł wrzącego oleju niewygodnym świadkom. Nie pomijam smarowania smołą, morzenia głodem, przykładania do pępka myszy lub głodnych szerszeni. Więzienia państwowe wyposażone w eculei, koła tortur i szereg innych urządzeń do szarpania ciała. Niezbadana wszak jest pomysłowość ludzka w słusznej sprawie.

„Gdy złoczyńcę ku ławie przywiążą, nogi jego słoną wodą namoczą, potem kozę przywiodą, która rada sól jada, aby pięty onego złoczyńcy lizała; który ból, powiadają, być okrutny bez obrażenia cielesnego… ” („Czarownica Powołana”)

Przed oczami jawi mi się jedna z tych potępionych za życia. Oskarżona, wina udowodniona, przyjaciółka diabła… Szepczą o tym zalęknione drzewa, gdaczą wsiowe kury, gęgają indory, żeby tylko uroku nie rzuciła w ostatecznej złości. Przeszła już „hiszpańskie buty”, krzesło Hackera, straszna czarownica, diabła kochanica, wszędzie tylko ten podtekst erotyczny, sprzedajna suka, żmija. Na Łysą Górę latała? Latała. Pod chmury nago skakała? Skakała. Bimber piła? Piła. Puszczała się pod byle krzaczorem? Puszczała. Lubieżna gadzina!

Widzę ją wyraźnie. Wśród zgromadzonych wokół stosu czuję zniecierpliwienie, podniecenie, niektórzy przyprowadzili i dzieci, niech się uczą. Solidnie ułożony stosik suchych szczap, które wkrótce zamienią się w spopielały grób, w środku gruby pal, zaraz przywiążą do niego tę kruchą istotę. Bezimienną, oczywiście. Czarownice bowiem nie mają imion. Amen, amen.

Czarownica ma czarne włosy, bladą cerę i duże, trochę zdziwione oczy. Strzępy brudnej tkaniny okrywają ją ledwo i nieskromnie, za dużo ciała widać, mleczne niegdyś i krągłe gdzie trzeba. Inkwizytorzy patrzą z uwagą, grzech wszechobecny, obsceniczne wargi i ruchy, i dłonie się pocą. Narasta napięcie. Już niedługo będzie tego kuszenia, zaraz się grzech przeistoczy w święty płomień, chwała Bogu!

Kobieta! Czarownica potępiona! Na wieki! I na tysiąclecia!

Krucha, delikatna postać stoi bez ruchu. Patrzy prosto przed siebie, w spojrzeniu jej czytam, że jest mądra i świadomie niewinna, że wie, że czary nie istnieją, zły wzrok nie istnieje, przepowiednie nie istnieją, zamawianie nie istnieje. Istnieje tylko wiara i silna wola. Istnieje też ludzka złość, nienawiść, zazdrość, sadyzm, chciwość… I ludzki strach przed nieznanym.

Kat skwapliwie podkłada u stóp stosu żar, ten łapczywie pożera pożywkę. O proszę, jak zajmuje się całe drewno! Ogień dochodzi do wiotkiego ciała, osnuwa je czarnym dymem, skwierczy. Przez kilka przeraźliwie długich chwil nic nie widać. Gawiedź jest wyraźnie niezadowolona, słychać ciche pomruki, jeszcze, jeszcze, gdzież jest to zamówione widowisko dla jedynych sprawiedliwych? Gdzież jest!

Kobieta milczy, daj Boże, żeby była nieprzytomna, przecież powinna już umrzeć od zaczadzenia… Ale nie! Wiatr, sprzymierzeniec ludu rozwiewa dym. Wreszcie jest! Widać. Czuć. Dlaczego nie słychać?

Skazaną widać wyraźnie. Dolna część ciała przypomina już bezkształtną masę. Smród, czerń, czerwień. Wyrok i ostrzeżenie. Piekło. I Memling by się nie powstydził. Nie ma już długich nóg, boskich piersi, nie wódź nas na pokuszenie. Tylko twarz jeszcze nietknięta, jakby urągała logice wydarzeń. Błyszczące oczy. Jej cierpienie. Okrucieństwo ognia. Milczenie. Które kłuje w uszy. Widzowie wstrzymali oddech, wsłuchują się w ciszę. I zadają sobie pytanie: dlaczego ona nie krzyczy? Przecież w krzyku umiera się łatwiej. Nawet czarownicom w krzyku umiera się łatwiej. Więc czemu ona nie krzyczy?

I nagle już wiem. Już wiem. Już rozumiem.

Ona nie krzyczy, bo nie może. Przecież wyrwano jej język. W imię słusznej sprawy wyrwano jej język. Żeby nie bluźniła.

Opublikowano 22.09.2012

Na moim biurku leży kilka książek poświęconym sprawom sekretnym, czarodziejskim, diabelskiej natury. Czarownice, czary i gusła. Rys historyczny. Także inne. Stosy, donosy, inkwizycja i ludzkie tragedie. Tamte losy stworzyły też nas, współczesnych i bezpiecznych, a więc w linii prostej połączyły wszystkich we wszystko, we wspólnotę najbardziej wspólną ze wspólnot. Jeden czarodziejski kocioł, jedna pożoga, jedne przekłamania.

„Za czarownice uważano osoby ułomne (też) lub wyróżniające się pewnymi cechami zewnętrznymi, na przykład zrośniętymi brwiami, czy zajęczą wargą. ” Jaki strach musiał towarzyszyć tym wszystkim biedakom, którym matka natura poskąpiła symetrii wyglądu, albo dodała to i owo, czartowskie wyróżnienia. Bo i po czym najłatwiej rozpoznać przynależność do tego podłego gatunku, jak nie po brodawkach paskudnych, znamionach ciemnych, guzach ohydnych, wolach obwisłych… Tfu! Nie daj Boże!

Oto widzę zjawę daleką, która przybiera postać młodej dziewczyny, dziecka prawie, przedziera się przez nieprzyjazne gąszcze. Dziewczyna biegnie, potyka się, znowu biegnie, dyszy ze zmęczenia, choć oczywiście sił ma jeszcze dużo. Strach produkuje te siły z niczego prawie. Dziewczyna biegnie po życie, które zawisło na włosku, kiedy odkryto, że na prawym udzie sam diabeł zapewne cmoknął ją zostawiając brązowe, owłosione znamię. Znak czarciej miłości i pożądania. Inkwizytorom aż penisy ostrzegawczo stają. Oczywiście, dziewczyna nikłe ma szanse, żeby ujść prześladowcom. Na pewno ją dopadną, wcisną w kąt ciemnego lochu, oskarżą i ukarzą. Może tylko nie będzie to kara śmierci? Przecież nie zawsze wyrokuje się karę śmierci, prawda? Prawda? Jednak, jest to nadzieja złudna. Rzeczywiście, wielu heretykom zamienia się karę śmierci na dożywotnie więzienie, uprzednio ogołociwszy go z dóbr materialnych, po co mu one?, niektórym szczęśliwcom nakazuje się tylko znaczyć strój żółtym, płóciennym krzyżem, który jednocześnie wskazuje i potępia, to ten pomiot, ale rzadko dotyczy to czarownic. A więc, uciekaj dziewczyno – czarownico! Uciekaj!

Zaciskam oczy, staram się odpędzić okrutną scenę.

Wizualizacja pradawnych strachów wpływa na mnie niczym ciężka fizyczna praca, powoduje szybsze bicie serca. Jak to było?

W 1209 roku z radością powiadomiono papieża, że zdobycie Beziers było cudem. Sprawiedliwości wreszcie stało się zadość, zabito 15 tysięcy osób i nikomu nie okazano miłosierdzia. Okaleczenie, próba gorącego żelaza, amen, amen.

W 1633 roku przed trybunałem inkwizycji stanął Galileusz. Doprawdy, jak mu się udało ujść z życiem? Czy cud jakiś?

Do wytoczenia procesu wystarczyło podejrzenie lub denuncjacja szpiegów. W śledztwie oczywiście stosowano wymyślne tortury.

Nie chcę dłużej. Wracam świadomością do współczesności, która – łudzę się – jest lepsza od tamtej rzeczywistości. Przecież chyba czegoś się nauczyliśmy?

Naturalnie, nie ma nic bardziej mylnego.

Wczoraj jedni otoczyli drugich, zamordowali, podpalili, krzyczeli „On tak chce!”  Jaki On właściwie?

Dzisiaj znowu odkryto nowy grób z tysiącami współcześnie, prawie współcześnie poległych. Zawsze w imię Boga.
Opublikowano 15.10.2012

  • Ubique daemon!
    Tylko krzyczeć można, bo jakże inaczej chronić się przed czarcią mocą? A tu tymczasem biesy, szatany, lucyfery i diabli nadali…
    Na łysą górę (nazwa gatunkowa, dlatego z małej litery, łysa, czyli opanowana przez siłę nieczystą) latały wszystkie i na czym się dało. Stare, młode i w sile wieku. Ładne, brzydkie, przed wizytą u kosmetyczki lub po, większość po fryzjerze. Na miotłach, na ożogach, na łopatach nawet. Widocznie przyciąganie łyso górskie było wielkie. Przed wyprawą smarowały się tłuszczem, żeby latanie ułatwić, w ten sposób opór powietrza zmniejszając. Ale skąd o tym wiedziały? Czarownice sprytne!
    A kiedy dotarły już na szczyt, ho ho ho! To się działo! Piwo się strumieniami lało, bogatsze wiedźmy dostawały wino. Śmiało się i tańcowało. Oraz ślub się z kawalerem brało. Żeby potem pod jakim krzaczorem związek solidnie skonsumować. Po wielekroć.
    Trzeba przyznać, że kawalerowie byli urodziwi, tylko nogi mieli kopytne. Co za dziwy!
    Poślubiona diabłu czarownica, kiedy już harce na łysej górze skończyła, musiała spełniać swoje małżeńskie obowiązki. A to innym psując dobytek, choroby sprowadzając, czary mleczne, miłosne, czy myśliwskie czyniąc. Nawet przyrodzie nie odpuściły, a to zaklinaniem grad sprowadzając, a to burzę z piorunami nasyłając i takie tam… A wszystko na ludzką zgubę.
    Oczywiście swoją profesję czartowską ukrywały czarownice jak mogły. Jak długo mogły.
    Ale…
    Łatwe to jednak nie było, bo przecież sposoby na zdemaskowanie podejrzanych istniały, co i raz się ulepszały, wszystkie ploty w okolicy pod uwagę brały… Oj, dolo ty dolo! Biedne baby! No ale cóż… Skoro takie nikczemne, wyuzdane, grzeszne, demoniczne…. To i kara słuszna przecież się należy?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.